Marc Camoletti
Przedstawienie Och-Teatru
Jedna noc, jedno mieszkanie, dwie sypialnie i… pomoc domowa (Krystyna Janda), kierująca wydarzeniami. Do tego znikający alkohol – whisky, tequila, rum i szampan, potęgujące nieporozumienia, słabości oraz śmieszności ludzkich charakterów. Jednym słowem – zabawa, i o nią tu idzie. Wspaniały przekład Bartosza Wierzbięty.
5 lutego 2018, Sala Opery Krakowskiej
Krzysztof Dracz, Mirosław Kropielnicki
„Pomoc domowa” Marca Camolettiego jest przebojem gatunku. Powstała niemal sześćdziesiąt lat temu i od tej pory nie schodzi z teatralnych afiszy. Trudno się temu dziwić, bo rzecz się nie starzeje. Schemat znany: mąż, żona, jej kochanek, jego kochanka. Do tego jeszcze pomoc domowa, którą bohaterowie chcą wyekspediować dokądkolwiek, aby mieć w tajemnicy przed małżonkiem wolną chatę na miłosne harce. Rezolutna pani zostaje jednak i staje się powiernicą wszystkich, sekundując narastającemu szaleństwu. Popija przy tym grubo, ale nie traci rezonu.
Dracz w znakomitej formie mnoży kroczki i grymasy, obłapia upragniony obiekt pożądania (Małgorzata Kocik), niczym pułkownik Kwiatkowski ze znakomitego filmu Kazimierza Kutza rozczula się na widok biustu dziewczyny. Kropielnicki ogrywa swe warunki, czyniąc z Marcello postać tyleż zabawną, co – celowo – lekko odstręczającą. Z ogromną satysfakcją patrzyłem na Katarzynę Gniewkowską, dla której „Pomoc domowa” jest może pierwszą farsą w karierze, a na pewno pierwszą, od kiedy tę świetną aktorkę pamiętam. Gniewkowska gra zdradzaną i zdradzającą żonę z jakąś wręcz perwersyjną radością, wydobywając komizm, dotychczas skrzętnie ukrywany. Po trudnej konwencji porusza bez najmniejszego fałszu, czasem zdaje się wręcz, iż dorzuca do pieca ponad miarę, lecz zawsze z sensem. Kilka razy patrząc, jak uwodzi kochanka, ze śmiechu omal nie spadłem z fotela.
Jacek Wakar, www.ksiazki.onet.pl
Krystynie Jandzie udała się rzecz, która w teatrze przynosi sukces nader rzadko. Zagrała główną rolę i sama siebie wyreżyserowała. Kreuje swoją bohaterkę jakby od niechcenia, na totalnym luzie, ale jest w tym naprawdę znakomita i przezabawna, paradoksalnie pełna energii i pewności każdej decyzji, która rozwiązuje erotyczny supeł pozamałżeńskich randek, a jej przynosi spore profity. Do tego udało się jej pomóc niemal wszystkim wykonawcom trafić w odpowiedni ton i zachować proporcje w dowcipach, które jak to w farsie bywają idiotyczne, co nie znaczy wcale, że mało prawdopodobne.
Teatralna maszynka działa tu od początku do końca bez zarzutu. Aktorzy, obok sprawności warsztatowej, muszą się w tym przypadku wykazać również niezłą kondycją fizyczną. Katarzyna Gniewkowska, Krzysztof Dracz (Robert) i Mirosław Kropielnicki póki co o swoją żywotność martwić się nie muszą. Tak samo o swoje możliwości doprowadzania widzów do paroksyzmów śmiechu. W dodatku robią to z finezją i dobrym smakiem. Nikt nikogo tutaj nie stara się kokietować, nie dąży do bycia zabawnym za wszelką cenę. Okazuje się, że podany z wyczuciem dowcip, bez zbytniego przerysowywania i pogrubiania zawsze będzie strawny, a nie irytujący.
Wiesław Kowalski, www.teatrdlawas.pl
Pierwsze skrzypce gra jednak w tym spektaklu Krystyna Janda – zupełnie na luzie, z dystansem, niemal od niechcenia, ale potrafi przywalić z grubej rury, być zabawnie bezczelna i nade wszystko szalenie sympatyczna. Zaradność Beaty dzieje się jakby mimochodem, bez wysiłku, rodzi się z zaskakującej mieszanki rumu, niesubordynacji, pragmatyczności (zwłaszcza przeliczanej na gotówkę) i gołębiego serca. I chyba rzeczywistej sympatii do trochę pogubionych, ale w uroczy sposób poczciwych pracodawców.
W jednym z wywiadów Janda przyznała, że w całym tym przedsięwzięciu chodziło wyłącznie o podarowanie widzom chwili wytchnienia i powodu do szczerego uśmiechu, tak pożądanego podczas jesiennych, ponurych dni. Założenie to zostało zrealizowane, a co więcej powstał spektakl nadzwyczaj kunsztownie wypełniający gatunkowe ramy. Ekstraklasa.
Ewa Uniejewska, www.teatralny.pl
Krystyna Janda jak nikt inny potrafi opowiadać w teatrze o ważnych sprawach prostych językiem… tym razem językiem farsy Marca Camolettiego. Na scenie klasyczny schemat. Mamy małżeństwo, a oni swoich kochanków. Jak to wszystko ukryć? W tym pomaga tytułowa pomoc domowa. To wszystko, co dzieje się na scenie jest niezwykle zabawne i co najistotniejsze zagrane w bardzo dobrym tempie. Ale pod tym śmiechem kryje się znacznie coś więcej, niż tylko momentami slapstickowy humor. Przy użyciu tekstu Camolettiego Janda opowiada o nas, dając nadzieję, że po każdym upadku, wstrząsie i zdradzie przychodzi pojednanie. Tylko żeby do tego doszło wystarczy się jednoczyć, czy jak to żartobliwie rzuca ze sceny… po prostu warto rozmawiać.
www.mobilni.pl